Fot. 1. Egzaminy maturalne lata 80. Zbiory II LO w Lublinie.

            Każda śmierć osoby dla nas ważnej i bliskiej to ogromna strata, wywołująca pustkę, której nie da się zapełnić. A ponieważ pamięć ludzka jest ulotna i zawodna, powstał ten tekst. Dla  wszystkich, którzy czują stratę, dla tych, którzy nie mieli szczęścia poznać Profesora oraz tych, którzy szukają wzorca.      

1.

Pan Profesor powiedziałby „nie”.

            Gdyby spytać Profesora Jerzego Miernowskiego, czy zgadza się, aby zamieścić o nim parę  wspomnień na stronie szkoły, zdecydowanie by odmówił. To sprawa wrodzonej skromności i prostolinijności. Bardzo pilnował swojej prywatności, a ci, którzy należeli do grona jego bliskich przyjaciół, mogą czuć się wyróżnieni. Taka przyjaźń, jaką obdarzał, to prawdziwy skarb.

            Profesor, choć tak wiele robił, działał, pomagał, wspierał, to nigdy po to, aby się tym chwalić.  Był mocnym filarem. Dawał poczucie bezpieczeństwa. Uświadamiamy to sobie teraz, tym bardziej, gdy brakuje jego bystrego, analitycznego umysłu.

2.

7:15

            Do szkoły przyjeżdżał wcześnie. Już o 7:15 czekał na uczniów, aby prowadzić dla nich fakultety z matematyki. W pokoju nauczycielskim dotrzymywał towarzystwa starszej koleżance, bardzo szanowanej matematyczce, pani Profesor Gronowskiej.  Otaczała go aura spokoju i harmonii. Nigdy nie grzązł w stertach papierów. Był świetnie zorganizowany. Pochylony nad sprawdzianami,  zawsze miał przy sobie kawę w kubku w zebry, która zrobiona rano, dopijana była  po skończonych lekcjach. Oczywiście już zimna. Na lekcje szedł wolnym, zdecydowanym krokiem, w lewej ręce trzymając podręcznik, prawą wsuniętą miał w kieszeń spodni. Najczęściej zmierzał do sali 503, mieszczącej się obok sali gimnastycznej, gdzie kiedyś jako uczeń spędzał większość szkolnego czasu. Często zachodził do pokoju wuefistów. Czuł się tam swobodnie, chętnie żartował, miał swoje powiedzonka. Byli tam ci, którzy w latach 70-tych, 80-tych stali po tej samej stronie.

3.

Cisza jak makiem zasiał

            Są tacy nauczyciele, których nazwisko to marka i gwarancja najwyższego poziomu. Klasy, w których uczył, miały tego świadomość. Matematykę rozpoczynał poleceniem wyjęcia kajetów – tak Profesor mówił na zeszyty. Na lekcjach panowała absolutna cisza. Nie ze strachu, a z szacunku. Mówił wolno i dokładnie tłumaczył. Nie podnosił głosu. Nie musiał. Uczniowie pracowali w wielkim skupieniu, żeby nie zgubić żadnego z cicho wypowiedzianych zdań. Gdy nie rozumieli, tłumaczył jeszcze raz. Uczniowie jednej z ostatnich klas, w których uczył, wspominają: jak chcieliśmy, żeby nam coś wytłumaczył, to wstawał od biurka (przerywając gibanie na krześle), szedł w kierunku tablicy, ale bardzo, ale to bardzo powoli, chwytał kredę, wcześniej omiatając nas wzrokiem i robił takie eeeeeeehhh …[1] Na wszystko był czas, był rytm pracy. Oceniał według możliwości klasy.  Mówił: nie mogę oceniać humanistów, tak jak matematyków, tą samą skalą i miarą. Cechowała go duża wyrozumiałość. Zawsze najważniejsi byli uczniowie.

            Są takie powiedzenia, które weszły do słownika wychowanków Profesora i wywołują sentyment, uruchamiają wspomnienia. Mówił: na piątkę to umie pan profesor, na szóstkę Bóg. Cóż to za szczęście było, gdy tę piątkę z matmy udało się wypracować. Najcudowniejsze było to Jego nuuuuu …(oznaczające aprobatę) i niiii (zamiast nie).

I to Jego NIEWĄTPLIWIE … – kiedy stałeś przy tablicy mówiąc oczywiste oczywistości. Miało to lekko sarkastyczny charakter, ale było bardzo zabawne.[2]

Wspomnień związanych z Profesorem jest wiele. Przy sprawdzaniu odpowiedzi do zadań: Sor: – Prawda?? – cisza w 1f , Sor: – Fałsz? – cisza, Sor: – Czy wam wszystko jedno…? – zrezygnowanym głosem.

Stałeś przy tablicy, dochodzisz do swoich wyżyn rozkmin matematycznych dumnie je przedstawiając, a Profesor tylko kwitował: – No co ty nie powiesz?? Niemożliwe … Gdy w meandrach tajemnic matematycznych uczeń ginął i zbaczał z prostej, Profesor podchodził do ławki i mówił: Znowu moje kariikaturi riisujesz? Taa?[3]

4.

„Klasa sportowa”

            Czule wspominał pierwsze lata pracy.  Do Zamoya wrócił już jako nauczyciel, niedługo po studiach. Dyrektor Tadeusz Michalski chciał mieć matematyka – własnego absolwenta.

            Rzucono go od razu na głęboką wodę, bo dostał wychowawstwo. Była to tak zwana klasa sportowa, choć uczniowie nie mieli większej liczby zajęć z wychowania fizycznego. Nazwano ich tak, bo wszyscy w coś grali, zwłaszcza w kosza, był też jeden kolarz. To było tak, że jak ktoś nie trenował w tej klasie czegoś, to było to dziwne – wspominał Profesor. Był bardzo dumy ze swoich  wychowanków. Oni byli zbuntowani, nie dogadywali się z niektórymi nauczycielami, więc docierał do nich w ten sposób, że po lekcjach chodził na boisko z nimi grać. Wszyscy spotykali się w soboty na sali gimnastycznej. Rozgrywali wspólnie z nauczycielami mecze. Grafik był skrupulatnie rozpisany. Były to mecze w siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, badmintona. Profesor sędziował te mecze, był także opiekunem tych grup.

            „Klasa sportowa” Profesora Miernowskiego pozostała na zawsze dla niego bardzo ważna. Czuło się to, gdy z dumą i dużym ożywieniem o niej opowiadał. Przez kolejne 10 lat spotykali się co roku na zorganizowanych spotkaniach klasowych, na których był gościem honorowym.

5.

Nie chciałem być wicedyrektorem.

Nikt nie chciał być wice. W końcu Dyrektor Mołocznik przyszedł i mnie namawiał, prosił, więc się zgodziłem.

Gdy w roku 1990 został wicedyrektorem, musiał zrezygnować z prowadzenia większości klas i wychowawstwa, aby skoncentrować się na zarządzaniu szkołą. Najbardziej wtedy brakowało mu kontaktu z uczniami. Profesor miał ogromne poczucie odpowiedzialności, był oddany szkole, kolegom i uczniom. Do Zamoya chodziła cała męska linia rodu Miernowskich, więc bycie w niej dyrektorem to był zaszczyt i honor.

6.

Sport – wielka pasja

            Sport drużynowy to była największa pasja Profesora. Mówił, że jako uczeń szkoły więcej czasu spędzał na boisku lub sali gimnastycznej niż na lekcjach. W tamtym czasie grał w koszykówkę. Żywioł sportu pochłaniał go. Brał udział w rozgrywkach koszykówki w zespole Matematyka (wraz z braćmi) w ramach Ligi TKKF (Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej). Jako reprezentant nauczycieli Zamoya brał udział w konkursach sportowych np. „3xR” (Ruch, Radość, Rozrywka). Po zwycięstwie w Lublinie walczył z drużyną w finale konkursu „3xR” w Warszawie na Torwarze.

7.

… to jest za mną, to było dawno.

            Lata 80-te dla szkoły Zamoyskiego to był trudny okres. W szkole działała silna opozycja antykomunistyczna. Najtragiczniejszy moment przypadł po wprowadzeniu stanu wojennego. Gdy 14 grudnia 1981 r. nauczyciele przyszli do pracy, nie było lekcji. Przyszliśmy do pracy, pusto,  przerażenie, nasłuchiwanie informacji. Wtedy dowiedzieliśmy się, kogo nie ma, kogo zabrali. Pod siedzibą Solidarności podawano komunikaty, kogo internowano.

Wszystkich nauczycieli w szkole przesłuchano. Był dyrektor, ktoś z SB i z kuratorium. Pytano o strajk. We wniosku z przesłuchania pisano, że nauczyciel zostaje ukarany odebraniem wychowawstwa. Bezterminowo. Dla mnie to było absurdalne, bo co z tego, że zabroniono mieć wychowawstwo. A na lekcji to ja nie wychowuję?

            W domach, również w rodzinnym domu Profesora, odbywały się szkolenia prowadzone przez prawników, jak się zachowywać w czasie przesłuchań. Urzędnicy z ramienia władzy kazali podpisywać dokumenty i wtedy pisało się, że to wszystko jest nieprawda i dopiero szedł podpisJeżeli w czasie rozmowy nie pisano protokołu, to się milczało. Wtedy wychodzili i kazali się zastanowić, jeśli nie dawali protokolanta, to się milczało dalej. Wtedy puszczali.

Każdego 13 dnia miesiąca nauczyciele manifestowali swoje poglądy żałobną czernią, Jerzy Miernowski zakładał krawat, a krawatów nie znosił.

            Można powiedzieć bez żadnej przesady, że dom rodziny Miernowskich był w sensie dosłownym, jak i przenośnym w centrum wydarzeń politycznych. Gdy Profesor mówił o tych wydarzeniach, widać było, że wspomnienia są nadal żywe i trudne. ZOMO otaczało demonstrantów, odcinając drogę ucieczki, a następnie robiło szpaler, tak zwaną „ścieżkę zdrowia”, wpuszczali w środek demonstrantów i pałowali. Ludzie uciekali do naszej bramy. Uczniowie też tam byli, wpadali do bramy. Braliśmy tych ludzi do mieszkania.

8.

Klan Miernowskich

            Istnieją  takie rody, które są ozdobą i dumą naszego miasta. Które z pokolenia na pokolenie przekazują tradycje i wartości patriotyczne. Tym bardziej jako społeczność Zamoja jesteśmy dumni, że Miernowscy kształcili się w murach naszej szkoły. A także zaszczycili nas tym, że swą wiedzą dzielili się jako nauczyciele, profesorowie, przekazując pasję do matematyki. Zarówno wuj, jak i ojciec Profesora uczęszczali do Gimnazjum Zamoyskiego, a po nich kolejne pokolenia Miernowskich.

            Wspaniale i barwnie o klanie Miernowskich pisał pan Ryszard Reszkowski, do którego pracy odsyłam:

http://www.biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/Content/21481/Klan%20Miernowskich.pdf

Szkoła –

pokoleń tylu matka,

szkoła –

ofiarnie niesie wszystkim

do wiedzy klucz

do życia klucz –

pięknych czynów wzniosły wzór.[4]

Tekst powstał w oparciu o wspomnienia przyjaciół, kolegów oraz absolwentów z II Liceum Ogólnokształcącego im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Lublinie


[1] Wspomnienia uczniów klasy „f” – humanistycznej, w której Profesor Jerzy Miernowski uczył matematyki w latach 2016-18; zebrane 26 kwietnia 2020 r.

[2] jw

[3] jw

[4] Fragment Hymnu II Liceum Ogólnokształcącego im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Lublinie; słowa Irena Koziejowska.